Dzieci manichenizmu mają się świetnie, a ci, którzy nazywają je po imieniu, bywają wyzywani od modernistów i antychrystów. Ja jednak z delikatnym uśmiechem pod nosem, przypomnę, że według umiłowanego ucznia Jezusa duchem antychrysta kierują się ci, którzy zaprzeczają, że Jezus przyszedł w ciele (por. 1 J 4, 2-3). A z wcielenia Jezusa właśnie wynika radykalnie pozytywne podejście do ludzkiej natury, która jest cielesno – duchowa, a nie tylko duchowa. Człowiek nie jest duchem, ale ciałem i duchem. Bóg nie chciał nas duchami. Naprawdę się nie pomylił. Gdyby Bóg brzydził się ludzkim ciałem, nie stworzyłby go ani sam by go nie przyjął.
Z manicheizmu wyniknęły przeróżne błędy, których echa słyszymy do dziś i słyszymy je także w Kościele. Nie są one nauczaniem Kościoła, ale można je tu i ówdzie usłyszeć z ust duchownych i świeckich, którzy twierdzą, że przemawiają w imieniu Kościoła. Do jednych z takich błędów prywatnie zaliczam nieprzyjmowanie ludzkiej natury jako całości. Nieraz dzielimy człowieka na duszę, ciało i psychikę. Tak, składamy się z tych elementów. Ale one nie są rozdzielone jakimiś tajemniczymi przegrodami, ale wzajemnie się ze sobą przenikają. Jeśli jesteśmy głodni, czy niewyspani, to przekłada się i na nasze emocje i na naszą zdolność do skupienia na modlitwie. Jeśli jesteśmy poirytowani, również odczujemy to zarówno w ciele, jak i w duszy. Jeśli oddalamy się od Boga i zmagamy z wyrzutami sumienia, często cierpi także nasza psychika i ciało. Nie da się pracować nad duchowością, pomiajając nasze emocje i zdrową troskę o własne ciało. Wcześniej, czy później doprowadzi to do jakiś wypaczeń, aberracji czy to duchowych, czy psychicznych i fizycznych.
Nie można też podchodzić do żalu za grzechy w taki sposób, jakbyśmy nagle chcieli stać się duchami. Żal za grzechy bywa powszechnie źle rozumiany. Pamiętam, jak kiedyś naczytałam się starej lektury, w której autor skupiał się na tym, że żal za grzechy oznacza „wstręt do popełnionego zła”. Nijak nie rozumiałam, o co chodzi, co jest tym złem, do którego mam czuć wstręt. Widziałam jednak, że wzbudzając w sobie dosłownie wstręt do czegoś, do czego nie czuję emocji wstrętu, muszę zrobić sobie coś w rodzaju gwałtu na psychice i rozumie. Podzieliłam się tym problemem z moim byłym spowiednikiem, który kategorycznie zabronił mi łączyć żal za grzechy z uczuciami, a już na pewno z uczuciem wstrętu, rozumianym psychologicznie. „Bo naprawdę zrobisz sobie wielką krzywdę. To zupełnie nie o to chodzi. Żal za grzechy to po prostu uznanie, że dana myśl, słowo czy czyn były złe. I tyle”. Proste, prawda? Powody, dla których uznamy, że coś (konkretna strategia zaspokojenia danej potrzeby) było złe, mogą być różne. Możemy to rozumieć i w pełni się zgadzać. Możemy to zrobić z posłuszeństwa Bogu, czy Kościołowi, czasami w wątpliwościach, nie rozumiejąc. I to wystarczy. Kilka tygodni temu z ambony na rekolekcjach usłyszałam, że to źle, że ludzie nie przeżywają emocjonalnie żalu, że to świadczy o naszym zepsuciu. Mniej więcej taki był wydźwięk wypowiedzi rekolekcjonisty. Czułam ścisk żołądka i jelit… Jak to dobrze, że dziś jestem już na etapie słuchania Kościoła a nie wszystkiego, co usłyszę w kościele, a Kościół tak nie naucza. Oczywiście ktoś może żałować emocjonalnie, ale nie zawsze to jest wykonalne, a przede wszystkim nie jest konieczne.
Ostatnio dużo słuchałam na temat porozumienia bez przemocy (NVC). O. Mietek Łusiak SJ genialnie tłumaczy, opierając się o NVC, że grzech to błąd, a dokładnie wybór błędnej strategii zaspokajania naszych potrzeb. Otóż to! Z tego wynika bardzo wiele. Po pierwsze grzechem nie są nasze potrzeby. To, że chce się nam jeść, że potrzebujemy uznania, szacunku, bezpieczeństwa, że mamy potrzeby seksualne, że chcemy mieć zapewnione dobre warunki bytowe, że nie chcemy doświadczać przemocy, że czujemy potrzebę obrony swoich granic i wiele wiele innych – jest DOBRE. To Bóg nas takimi stworzył. Nie mamy czuć z tego powodu żalu. Byłoby to negacją stworzenia, odrzuceniem siebie, odrzuceniem prawdy na swój temat, odrzuceniem woli Boga wpisanej w stworzenie. Nie mamy też żałować owoców, które rodzi zaspokojenie naszych potrzeb. Jeśli się najem w dniu postu to będę czuła sytość i będzie to uczucie przyjemne. Taki jest fakt i nie tego mam żałować. Jeśli obronię się nadużywając siły, odczuję satysfakcję z poradzenia sobie, dumę, bezpieczeństwo i nie tego mam żałować. Nie mam też wzbudzać w sobie obrzydzenia do tych odczuć. One są natualne. Tak Bóg stworzył świat, takie są jego prawa, że gdy jem, czuję sytość, czy ktoś mnie pochwali, czuję radość, dumę, uznanie, docenienie itp itd. Wpisując te prawa w świat, Bóg dał nam wolność. W tej wolności możemy osiągnąć dobre owoce, DOBRE OWOCE, na złej drodze. I to ta droga jest zła. A nie owoce. Bóg też szanuje naszą wolność i nie działa w ten sposób, że smaczne jabłko, kiedy jest ukradzione staje się gorzkie. Gdyby tak było, nie bylibyśmy wolni. I grzeszylibyśmy tylko raz, kolejny już nie i to wcale nie z wolnego wyboru. To, czego mam żałować, czyli uznać za złe, jest strategia, którą zaspokoiłam swoje potrzeby, jeśli wybrałam niemoralną strategię. Tyle i tylko tyle.
Człowiek jest całością i nie można widzieć w nim tylko potrzeb fizycznych ani tylko uczuć albo tylko duszy. Nie można na ludzkie działanie patrzeć tylko przez pryzmat moralności. Człowiek jest całością, moralność jest elementem naszego życiu, bardzo często kontekstowym elementem, ma na niego wpływ wiele czynników. Nie wiem, dlaczego tak mało się o tym mówi. Nie da się rozszczepić swojej osobowości i czuć wstrętu do czegoś, co jest przyjemne. Mogę, owszem to mogę, odczuwać niezadowolenie ze strategii, ze sposobu w jaki uzyskałam daną przyjemność. Raz po raz widzę osoby z objawami nerwicowymi, które nigdy nie usłyszały: zrobiłeś źle, bo osiągnąłeś dobro na złej drodze. Pomyśl, co zrobić, żebyś mógł to dobro osiągnąć innymi drogami, bo takie istnieją. A nawet jeśli zupełnie zrezygnowałeś z korzystania z tego dobra, to nie zmienia tego, że Twoje raz po raz dające o sobie znać potrzeby są dobre. I tak, swoją drogą o tym też mówi NVC, nigdy nie będziemy mieli zaspokojonych wszystkich potrzeb. To nierealne. Niemniej jabłka są dobre, możesz ich pragnąć, ba, to całkiem naturalne. To Bóg, stawarzając Cię, wpisał w Ciebie takie pragnienie. On go w Tobie chce. Możesz jabłka kupić albo otrzymać od kogoś w prezencie. Nie możesz ich kraść. Ukradłeś i to jest złe. To, a nie smak, który czułeś, ani jabłka, ani Twój głód. Takie proste… To czemu tak nie mówimy?
PS. Jabłka są w moim tekście symbolem jakiejś potrzeby. Wiem, że same w sobie nie są potrzebą. Mamy potrzebę jedzenia, a nie jedzenia konkretnie jabłek. Jedzenie jabłek to już, wg NVC byłaby strategia zaspokajania potrzeby pożywienia. Niemniej tutaj na potrzeby zobrazowania, używam takiej przenośni i proszę nie mieć mi tego za złe. Tak chyba łatwiej zrozumieć, bez wprowadzania dalszych schodkowych rozróżnień.