Przejdź do treści

Przymierze tak mocne, że nic nie może go złamać

Na początek sprawa, z którą chodzę już co najmniej 2-3 lata. W sumie temat na długi artykuł, ale postaram się tylko go dotknąć i zainspirować Was do sięgnięcia po Słowo Boże i przemyślenie. Jakiś czas temu w szczególny sposób odkryłam uczuciowy świat Jezusa. Jest tego dosłownie pełno w Ewangelii. Odkrycie tej rzeczywistości, rzuciło nowe światło na moje przeżywanie wiary, na własną duchowość i wiele różnych spraw. Część z nas ma takie przekonania, że po pierwsze psychologii z wiarą się nie da pogodzić (bzdura aż boli; pogodzić się nie da powierzchownej psychologii rodem z dawnych lat z powierzchownym, wypaczonym rozumieniem chrześcijaństwa), a po drugie, że uczucia to zasadniczo jest coś podejrzanego i przynajmniej po części grzesznego. No bo taki gniew, czy zazdrość, to przecież grzechy główne! Spokojnie… Przeczytajcie sobie punkty Katechizmu Kościoła Katolickiego, które mówią o uczuciach (od 1762 do 1770). Grzechem nie jest uczucie gniewu, ani uczucie zazdrości. Grzech pojawia się wtedy, gdy za stanem emocjonalnym (moralnie obojętnym) podąża nasza wola i dokonujemy wyboru. Z gniewu komuś ubliżamy albo z zazdrości jesteśmy złośliwi lub niszczymy komuś jego dobro itp. Jezus się gniewał, a Boga Biblia określa mianem zazdrosnego (por. Iz 9, 6). Nie wierzycie? Popatrzcie: „Wszedł znowu do synagogi. Był tam człowiek, który miał uschłą rękę. A śledzili Go, czy uzdrowi go w szabat, żeby Go oskarżyć. On zaś rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Stań tu na środku!». A do nich powiedział: «Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie ocalić czy zabić?» Lecz oni milczeli. Wtedy spojrzawszy wkoło po wszystkich z gniewem, zasmucony z powodu zatwardziałości ich serca, rzekł do człowieka: «Wyciągnij rękę!». Wyciągnął, i ręka jego stała się znów zdrowa. A faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić„. (Mk 3, 1-6). Ileż uczuć Jezusa jest w tym tekście! Zarówno tych wyrażonych (gniew i smutek), jak i niewyrażonych, które musiały Nim kierować, gdy zobaczył człowieka o uschłej ręce (troska, żal, litość, współczucie, zmartwienie…). Ten fragment to w ogóle piękny przykład tego, jak uczucie samo w sobie może prowadzić ku dwóm drogom. Od nas zależy, którą wybierzemy. Jezus pod wpływem gniewu i smutku, czyni dobro. Faryzeusze pod wpływem gniewu na Jezusa i zazdrości, planują zemstę aż do zabójstwa. Jezusowi nieobca była tęksnota: „Gorąco pragnąłem spożyć Paschę z wami, zanim będę cierpiał„. (Łk 22, 15). Doświadcza On w Ogrodzie Oliwnym lęku tak silnego, że aż objawiającego się fizycznie. Czuje się opuszczony i samotny, gdy uczniowie śpią, nie potrafiąc z Nim czuwać. Odczuwa odrzucenie, o którym wprost mówi (por. Mk 8, 31). Jezus smuci się i płacze nad Jerozolimą (Łk 19,41-44). Na pamiątkę tych łez wzniesiono kościół Dominus Flevit (Pan zapłakał). Nie jedyny to moment, gdy Jezus zapłakał. Tak też się stało przed grobem Łazarza (por. J 11, 35). Jezus raduje się w Duchu Świętym (Łk 10, 2), ale też uczestnicząc w takich wydarzeniach jak wesele w Kanie, czy nawrócenia ludzi (skoro sam powiedział, że kobieta, która znajdzie zgubioną drahmę cieszy się tak, jak i aniołowie w niebie, gdy grzesznik się nawraca). Myślę, że wręcz niemożliwe jest głębokie życie duchowe, bez włączenia do niego naszych uczuć. One oczywiście nie mogą być, podobnie jak i w życiu, sterem. Sterem musi być nasza wola i rozum. Uczucia są jednak kontrolkami, które wskazują, co się dzieje, co jest dla nas ważne, a co trudne. Cieszy mnie, że mówi się o tym coraz więcej. Warto rozważać człowieczeństwo Jezusa. Będzie ku temu wiele okazji w okresie Bożego Narodzenia. Polecam posłuchać wiele tłumaczące rozważanie ks. Grzywocza w temacie uczuć i wiary: https://www.youtube.com/watch?v=_5mNeRmMSMg

Teraz podzielę się z Wami swoim doświadczeniem z poprzedniego tygodnia. Czasami mamy takie chwile, że jesteśmy załamani sobą w naszej relacji do Boga, myślimy, że Bóg powinien już z nas zrezygnować. Takie uczucie zniechęcenia, lęku, smutku, rezygnacji, pod którym jednak tli się wiara, że to niemożliwe, by Pan się nami zniechęcił, mimo tego że odstawiamy lipę, że aż boli o tym myśleć. Serce i dusza krzyczy „Panie, z jednej strony mam wrażenie, że w końcu naprawdę już dasz sobie spokój z Twoją miłością wobec mnie… ale błagam Cię, nie rób tak, pomóż mi… ja chcę, chcę być przy Tobie, chcę wypełniać Twoją wolę”… Unikam szukania odpowiedzi w Piśmie Świętym, otwierając je na chybił trafił. Zasadniczo tak nie robię, bo uważam, że Boga nie można wystawiać na próbę. Znacznie częściej odpowie On swoim Słowem w liturgii lub w cytacie, który pozornie „znikąd” sam się przypomina. Wieczorem przypomniał mi się cytat z niedawno czytanego Słowa z Apokalipsy św. Jana: „«Przestań płakać: Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida” (Ap 5, 5). Odrośl Dawida okazała się kluczowa. Wróciłam do domu i zrobiłam coś, czego zwykle nie robię, czyli jednak otwarłam Biblię tak po prostu, ale też bez przekonania, że znajdę tam jakąkolwiek sugestię do moich przeżyć. Trafiłam na Jr 33. Przeczytałam cały ten rozdział. Dotyczy On odnowienia Jerozolimy, przywrócenia jej chwały i świetności, co już odebrałam jako słowa otuchy i pocieszenia od Pana. Ale co ciekawe w tekście pada słowo „W tym czasie sprawię, że wyrośnie Dawidowi odrośl sprawiedliwa” (por. Jr 33, 15). Czytam dalej i natrafiam na Słowa o przymierzu Pana trwałym jak następstwo nocy i dni: „To mówi Pan: Jeżeli możecie złamać moje przymierze z dniem i moje przymierze z nocą, tak że nie nastąpi ani dzień, ani noc w swoim właściwym czasie, to może być także zerwane moje przymierze z moim sługą Dawidem” (Jr 33, 20-21). Siadłam i popłakałam się. Są takie chwile, kiedy rozumie się więcej. Rozumiem Piotra, który powiedział: «Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny»(Łk 5, 8). Ale jest w tych słowach Piotra jakiś paradoks. Kiedy mówi je, przypada Jezusowi do nóg, tuli się do Niego. Jest lęk, ten sam lęk, który sprawia, że Eliasz zakrywa twarz (por. 1 Krl 19, 13), ale jednocześnie jest zachwyt i miłość, która sprawia, że obejmujesz nogi Mistrza i mówisz: Nie opuszczaj mnie, choć jestem człowiek grzeszny

 

Jestem absolutnie pewna, że Bóg mówi tak przez swoje Słowo wobec każdego chrześcijanina. Naprawdę każdego. Wystarczy tylko otworzyć na Niego swoje serce. Nie jest to niczym niezwykłym, ale to jest codzienność tego, kto stara się iść z Nim za rękę, nawet gdy czasami tą rękę puszcza i zalicza glebę. Ale chwyta ją z powrotem i idzie za Nim, idzie z Nim. Znam wiele osób, które w taki sposób, normalnie na codzień, doświadczają Bożego działania. Uważam to za coś całkowicie normalnego, nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. Wystarczy tylko słuchać uważnie Słowa w liturgii, czytać Biblię, otwierać się na działanie Ducha Świętego w codzienności.  Jak poznać, czy takie zwyczajne sytuacje są od Boga? Myślę, że po owocach. Po prostu. Jeżeli one owocują nawróceniem, są od Pana. A Pan odpowiada na autentyczne wołanie naszej duszy, na pragnienie świętości, która często wydaje się tak odległa. I przychodzi z konkretnymi pomocami i łaskami. Odysłam do poprzedniego posta – Adwent to naprawdę czas, by wydać owoce nawrócenia, może małe ale konkretne działania, które zbliżą nas do wierności Bożemu Prawu.

Never give up! Myślę, że na koniec warto przypomnieć o tym, że nigdy nie wolno się nam poddawać. Musimy zawsze powstawać. Zawsze. A wiecie dlaczego? Bo właśnie wtedy kiedy przychodzi zniechęcenie i myśli: skoro już tyle raz się nie udało, to może nie warto, stoimy o krok od spełnienia się tej przepowiedni, a przecież jej nie chcemy! Bo jeśli nie wstaniemy, to rzeczywiście już się nie uda. A jeśli wstajemy, dajemy sobie szansę. Kto z nas wie, czy właśnie to powstanie nie będzie jakimś ostatnim, po którym w tym czym innym obszarze, już nie zaliczymy gleby? No właśnie. A nawet jeśli nie (tego nigdy nie wiemy), to czasami Bóg dopuszcza, abyśmy nauczyli się pokory. Abyśmy zobaczyli, że sami jesteśmy naprawdę nędzni i słabi, że tylko dzięki Niemu mamy siłę duchową i że wszystko, co dobre jest Jego darem. Jeśli żołnierz ranny w bitwie, pozostanie na ziemi, zwiększa prawdopodobieństwo, że już nigdy z niej nie powstanie. Koledzy pobiegną dalej, a on wykrwawi się, leżąc samotnie. Musi powstać i iść do przodu -przecież kilka kilometrów dalej może już być ziemia odbita wrogowi! Taką Ziemią na zawsze odbitą wrogowi jest Niepokalanie Poczęta, Maryja! Niech Ona nam pomaga, abyśmy rzeczywiście mieli udział w Jej zwycięstwie i zmiażdżeniu głowy węża. Co z tego, że będziemy mieć zmiażdżoną piętę? Deus vicit! A jeśli nie damy radę powstać o własnych siłach, musimy chociaż wołać o pomoc, by inni zanieśli nas do Jezusa, jak przyjaciele paralityka. Poddając się, wybieramy najgorsze rozwiązanie.

Tekst pierwotnie ukazał się 08.12.2018 na poprzedniej domenie bloga

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *