Ten wpis nie będzie o jednym fragmencie Ewangelii. Chcę raczej zrobić taki mały zbiór myśli, które pojawiły się w mojej głowie w ostatnim czasie na kanwie minionych czytań.
I tak dzisiejsze Słowo w przekładzie „Biblii pierwszego Kościoła” uderzyło mnie w dosłowności wyrażenia, jakiego używa Jezus: „Przyjmijcie uważnie te oto słowo: Syn Człowieczy odda się w ręce ludzi (Łk 9, 44)”. Jezus oddaje się w ręce ludzi. On sam dobrowolnie ofiaruje się za moje grzechy. To nie wypadek przy pracy, zrządzanie losu, trudna sytuacja, której nie mógł zapobiec. Nie, On powie w innym miejscu: „Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je [potem] znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać” (J 10, 17-18). Syn Człowieczy oddaje się w ręce ludzi. Forma czynna czasownika bardziej niż bierna w innych tłumaczeniach „zostanie wydany” wskazuje na wybór, którego dokonuje Jezus. Na Jego wolę, zaangażowanie. Śmierć za mnie nie tylko Go spotyka. On ją dobrowolnie przyjmuje. Ba, On przychodzi na świat po to: „Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę” (J 12, 27).
I dziś Jezus oddaje się w moje ręce. Dosłownie. Jego Ciało kładzione na mojej dłoni. Dla mnie. Czy może w bardziej dosłowny sposób pokazać mi, unaocznić, że oddaje się w ręce ludzi? Co uczynię z Jego miłością? Przyjmę ją, czy odrzucę?
Całkiem niedawno czytaliśmy też fragment z Ewangelii według św. Marka (Mk 8, 27-35). W tym samym fragmencie Piotr publicznie wyznaje wiarę w Jezusa, by dosłownie za chwilę, myśleć po ludzku, a nie po Bożemu i odwodzić Jezusa od wypełnienia Jego misji. Słyszy z ust Mistrza: „Zejdź mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku”. Nieraz mnie to dziwiło, jak to możliwe, że ten sam człowiek może czynić dobro i zło. Ale Bóg nauczył mnie pokory i większego zrozumienia ludzkiej kondycji oraz miłosierdzia przez to, że często to samo widzę w swoim życiu. Bywa, niewiele dni, czy godzin dzieli mnie od mówienia o Jezusie i od zaparcia się Go swoimi myślami, słowami lub czynami. Od również Piotrowego: życie moje oddam za Ciebie, po którym następuje: „nie znam tego człowieka” (por. J 13, 37; 18, 12-27). Tak, jest to jakaś tajemnica, że w człowieku jest często tyle sprzeczności. Rozwija ten temat św. Paweł (por. Rz 7, 14-24).
A jednak Jezus nie rezygnuje z Piotra. Jezus potrzebuje Piotra. Do mnie i do Ciebie, Jezus mówi to samo: potrzebuję Ciebie w moim Kościele. Nie, pysznego, zadufanego w sobie i przekonanego o swojej świętości, ale pokornego i miłosiernego wobec braci. Potrzebuję Ciebie nie negującego swój własny grzech, obłudnego, zakłamanego, prowadzącego podwójne życie. Ale świadomego, że nosisz skarb w naczyniach glinianych (por. 2 Kor 4, 7) i wszystko, co czynisz dobrego, czynisz dzięki Bożej łasce, a nie swoim zdolnościom i umiejętnościom. Bóg zmniejsza liczbę armii Gedeona (por. Sdz 7), „gdyż Izrael mógłby przywłaszczyć sobie chwałę z pominięciem Mnie i mówić: „Moja ręka wybawiła mnie” (por. Sdz 7, 2b).
Zastanawiałam się na spotkaniu swojej wspólnoty, rozważając Ewangelię o Piotrze, bohaterze i tchórzu w jednym, jak to wytłumaczyć ludziom spoza Kościoła. Nie, nie chodzi mi tu absolutnie o jakiekolwiek usprawiedliwianie przestępstw. Na szczęście wiele naszych grzechów nie jest przestępstwami. A jednak są złe i są wyborami wbrew Bożemu zamysłowi. I o to mi tutaj chodzi. Jak wytłumaczyć to komuś, kto nie doświadcza działania Boga w swoim życiu i nie doświadcza tego, jak Bóg wykorzystuje różne sytuacje w jego życiu (mówimy często „posługuje się nami”, ale to trochę uprzedmiatawiające wyrażenie, a Bóg naprawdę czyni to szanując naszą wolność i nas samych), aby Ewangelia była głoszona? Jak wytłumaczyć, że jednocześnie nie dorastamy do Ewangelii, choć nieraz przez nasze słowa i czyny dokonują się duchowe „cuda”? Tego chyba nie da się wytłumaczyć. Trzeba samemu doświadczyć relacji z Bogiem, w której oddaje się Mu dobrowolnie swoje działanie, aby On mógł je wykorzystywać dla swojej chwały i On naprawdę to czyni. Ale także doświadczyć, że nadal jest się grzesznikiem i tak często chce się powiedzieć za, znowóż, Piotrem: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny (Łk 5, 8)”. Świadomość własnej słabości sprawia, że nie zapomina się, kto jest Panem i czyją mocą głoszone jest Słowo, czynione jest dobro, czy udzielane są sakramenty. Myślę, że dlatego Bóg nie odbiera nam wraz z chrztem skłonności do grzechu, choć go bardzo nie chce w naszym życiu. Żeby się nam nie zapomniało, że to nie my, a On działa cuda. Piotr wie to nad wyraz dobrze, dlatego, gdy Korneliusz padnie przed nim na twarz, odpowie: „Wstań, ja też jestem człowiekiem” (por. Dz 10, 26).