Przejdź do treści

A wszyscy, którzy to słyszeli, zdumieli się

Kiedyś usłyszałam bardzo trafne stwierdzenie: chrześcijaństwo to religia „i i”, a nie „albo albo”. Rzeczywiście bardzo wiele dogmatów i prawd wiary zakłada połączenie ze sobą pozornych przeciwieństw: Bóg jest miłosierny i sprawiedliwy, człowiek ma duszę i ciało, nasze poznanie opiera się na wierze i rozumie, Maryja była zarówno dziewicą, jak i matką… Można by wiele wymieniać. W centrum znajduje się kluczowe „przeciwieństwo”: Jezus był jednocześnie i Bogiem, i człowiekiem.

 

Myślę, że ta prawda ciągle do nas w pełni nie dotarła. Bóg miał prawdziwe ludzkie ciało i ludzką duszę. Czuł, myślał, kochał, poznawał świat ludzkim rozumem i sercem. Jezus musiał się nauczyć mówić, siedzieć, jeść, chodzić, czytać, pisać. Na pewno wyróżniał się zdolnościami, czego echa możemy odnaleźć podczas odnalezienia Go w świątyni jerozolimskiej, gdzie wzbudził podziw uczonych w Prawie. Nie opanował jednak tych umiejętności w tempie całkowicie nadludzkim. Wzrastał w mądrości (por. Łk 2, 52). Wzrastał. Bóg jest miłośnikiem procesu, lubił mówić ks. Grzywocz. Nie oszczędził go swojemu Synowi. W końcu uczynił Go arcykapłanem doświadczonym na nasze podobieństwo we wszystkim, oprócz grzechu (por. Hbr 4, 15).

Jezus ząbkował i zapewne miewał kolki. Przechodził rozwojowy bunt dwulatka, uczył się nazywania roślin i zwierząt, a potem stał się młodzieńcem, który zrozumiał i przyjął swoją odrębność od Maryi i Józefa, czego wyraz dał w wieku dwunastu lat. To pozwoliło Mu zrealizować dojrzale swoją misję. Pracował własnymi rękami, będąc cieślą.

Jakże często odczłowieczamy Jezusa? W ogóle jakże łatwo wpadamy w którąś z „albo”. Albo robimy z Niego pluszaka, ewentualnie hipisa z gitarą, buntownika, rewolucjonistę, papcię Chmiela, dobrego ziomka. Nie chcemy zgodzić się, że był Bogiem. W pełni Bogiem. Z całą Boską transcendencją. Albo robimy z Niego tylko Boga, odczłowieczamy Go, nie pozwalamy zbliżyć się do Niego, tworzymy teorie o tym, że zapewne nigdy nie bolała Go głowa i nigdy się nie przeziębił, zapominając, że bardzo blisko stąd do herezji: Jezus był oczywiście bez grzechu, ale nie był pozbawiony cierpienia związanego ze skutkami grzechu pierworodnego. Ba, On je na siebie dobrowolnie wziął. Jego śmierć, cierpienie i ból na krzyżu były prawdziwe, a nie pozorne.

Te wszystkie nasze współczesne herezje i herezyjki na temat Jezusa, krążyły w świecie chrześcijańskim od bardzo dawna (doketyzm, arianizm, monofizytyzm i nestorianizm) i od dawna zostały potępione przez starożytne Sobory, a zwłaszcza Sobór chalcedoński, który ostatecznie zdogmatyzował pojęcie unii hipostatycznej. Te herezje i herezyjki są po prostu łatwiejsze do przyjęcia przez nasz ludzki rozum, który nie lubi akceptować sprzeczności. Pozorna sprzeczność jest bowiem tajemnicą. A tajemnica wymaga zgięcia kolan i pokornego uznania: nie rozumiem. Przed tym jednak od zawsze buntuje się nasza ludzka natura, aż do dnia, kiedy dane nam jest zrozumieć, jak mali i krusi jesteśmy.

Bóg stał się człowiekiem. Ma granice nieskończony. Czy to do nas dotarło? Przyznam się, że do mnie ciągle dociera, powoli. Każde Boże Narodzenie ukazuje mi inne odcienie tej tajemnicy. Może i dobrze, że rozumiemy ją stopniowo. Może i dobrze, że nigdy jej w pełni nie zrozumiemy: będzie co kontemplować w wieczności… A dziś, potrzeba nam się zdumieć… Może i dobrze, że stopniowo odsłania się przed nami rzeczywistość za zerwaną zasłoną… Nie jesteśmy porażeni jej blaskiem. Bóg doskonale rozumie, że właśnie takiego stopniowego odsłaniania potrzebujemy. Dlatego przychodzi w łagodnym powiewie. I w małym, kruchym, cienkim kawałku chleba.

Gdyby było inaczej, każda nasza Eucharystia powinna wyglądać jak pokłon Trzech Mędrców, pięknie zobrazowany na linkowanym filmie https://www.youtube.com/watch?v=yXWoKi5x3lw (od 15 minuty). A może warto choć raz, przyjmując Go w chlebie, przypomnieć sobie tę scenę…

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *