Wielokrotnie powtarzałam tu na blogu, jak i w wielu innych miejscach i przy różnych okazjach, że albo będziemy głosić kerygmat, z którego wszystko wypływa, w tym chrześcijańska moralność, albo możemy zapomnieć o tym, że ktokolwiek będzie się tą moralnością przejmować. Zdania nie zmieniam. Ba, dziś, po dłuższej przerwie od pisania, chcę właśnie o tym więcej wspomnieć.
Wiara św. Pawła w zmartwychwstanie Jezusa opiera się na świadectwie świadków i na osobistym doświadczeniu, że Jezus żyje. Świadectwa historycznego zmartwychwstania, potwierdzonego krwią pierwszego pokolenia chrześcijan, w tym tych, którzy twierdzili, że Jezusa widzieli, że z Nim jedli i że Go dotykali, jak dotąd nie udało się w logiczny i przekonujący sposób zanegować. Jest to o tyle zabawne, że naprawdę zamiast siłować się z dziesiątkami innych antychrześcijańskich argumentów, wystarczyłoby tylko to jedno. Udowodnić, że grób nie był pusty lub, że był pusty z innego powodu, który jednocześnie nie stoi w sprzeczności z logiką pozostałych wydarzeń.
Wprawdzie zmartwychwstanie wymaga aktu wiary, ale jest to akt wiary oparty o eliminację absurdalnych lub mocno wątpliwych wyjaśnień, również wymagających aktu wiary, w dodatku moim zdaniem silniejszego (tych, które fakt pustego grobu próbują tłumaczyć inaczej). Nie należy też zapominać o krwi męczenników. Można oddać życie za kłamstwo, za najbardziej idiotyczną bajkę, pod jednym tylko warunkiem: że się wierzy, że jest ono prawdą. Trudno, będąc przy zdrowych zmysłach, oddawać życie za coś, o czym się wie, że jest przez nas całkowicie zmyślone, nieprawdziwe i że w dodatku nie ma się z tego żadnych poważnych korzyści. Nie będę tu omawiać całej reszty historycznych argumentów za zmartywchwstaniem, bo w formie przystępnej zrobił to Josh McDowell. Zachęcam do przeczytania: https://przyjaznawiedza.files.wordpress.com/2013/10/josh-mcdowell-sprawa-zmartwychwstania.pdf
Ważnym, choć drugorzędnym elementem wiary w zmartywchwstanie, jest doświadczenie spotkania z Jezusem żyjącym, ale jednak nie poprzez zmysłowy kontakt z realnym zmartywchwstałym Ciałem, ale przez jakąś formę wewnętrznego doświadczenia. Coś takiego spotkało Pawła pod Damaszkiem. Jest to doświadczeniem wielu chrześcijan także współcześnie. W ubiegłą środę miałam jedno z takich doświadczeń. Nie, nikt mi się nie objawiał. Jezus doskonale wie, jak sceptyczne mam podejście od wszelkich objawień i cudowności. Wie, że do mnie może „przemówić” w zupełnie inny sposób. Kiedy słuchając homili, słyszałam słowa, które doskonale oddawały to, co czułam i to, czego potrzebowałam, a co już chwilę wcześniej usłyszałam w konfesjonale, miałam poczucie, że Jezus mówi do mnie, że jest koło mnie i uśmiecha się. Dając mi znać, że nie myliłam się dziesięć minut wcześniej, opierając swój żal za grzechy i postanowienie poprawy tylko na akcie wiary w zmartwychwstanie z cichym błaganiem, że chciałabym tę wiarę umocnić. Czułam się, jakby On to usłyszał i odpowiedział w sposób, który mnie zaskoczył. Z zewnątrz patrząc, nie wydarzyło się nic. Ot, zwykłe kazanie. Ale dla mnie znakiem Bożego działania było to, że konkretne słowa padły w konkretnym dniu i z ust kapłana, który prawie zupełnie mnie nie zna. Jakby Pan chciał mi powiedzieć: wiem, co przeżywasz. Jestem i żyję naprawdę. Kilka minut po tym, jak powiedziałam Mu w przestrzeni sakramentu, że jeśli On nie zmartwychwstał, jestem kretynką.
Tak, jak pisałam już kilka razy na swoim facebooku: jeśli Jezus nie zmartywchwstał, jestem kretynką. Można wierzyć w Boga, szczególnie „Boga filozofów”, można żyć ogólnie dobrze i moralnie, ale chrześcijaństwo nakłada na nas różne wymagania, które nie są nakładane przez inne religie, a nawet jeśli są, to wszystko nie jest traktowane tak poważnie. Kwestia tego, co przynależy do natury, co jest zgodne z naturą, a co nie, z pozoru pomaga uzasadnić część chrześcijańskiej moralności, ale schody zaczynają się w definiowaniu natury. Czy mówimy o naturze w stanie aktualnym, czy o naturze w sensie jej celowości. Tu znowu zaczyna się przestrzeń na kolejną dyskusję o celowości i przypadkowości. A wiele zależy od przyjętego wstępnie paradygmatu.
Życie niesie ogrom pytań i dylematów. Cierpienie jest jednym z nich. Straszenie ludzi karą bywa niekiedy skuteczne, ale może wywołać kompletnie odwrotny skutek. Czwartkowy poranek przyniósł wiadomość o wojnie. Jaka będzie jej skala? Co dalej? Tyle niewiadomych, tyle lęku. Niektórzy widzą w takich sytuacjach przestrzeń do wstrząsu i nawrócenia. Zapewne dla części osób tak. Dla innych jednak raczej to kolejny dowód na bezsens świata i argument za skrajnym hedonizmem.
Jeśli ktoś się zgorszył, zacytuję Wam św. Pawła: Skoro umarli nie zmartwychwstają, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeżeli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest wasza wiara i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach. Tak więc i ci, co pomarli w Chrystusie, poszli na zatracenie. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. (…) Zapewniam was, przez chlubę, jaką mam z was w Jezusie Chrystusie, Panu naszym, że każdego dnia umieram. Jeżeli tylko ze względu na ludzi potykałem się w Efezie z dzikimi zwierzętami, to cóż mi stąd za pożytek? Skoro zmarli nie zmartwychwstają, to jedzmy i pijmy, bo jutro pomrzemy” (1 Kor 15, 16-19. 31-32).
Paweł był człowiekiem wykształconym i inteligentnym. Znał także grecką filozofię. Był człowiekiem szerokich horyzontów. I doszedł do takiego właśnie wniosku. Jeśli Jezus nie zmartywchwstał, a tym samym nie uwiarygodnił tego, co nauczał, także wysoko postawionej poprzeczki moralnej, która przekracza tylko zasadę „nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe” (przykre, że nawet ta zasada jest dla niektórych, na przykład przywódców politycznych nieosiągalna), postępowanie zgodne z Jego wymaganiami, byłoby jakimś bezsensownym aktem autoagresji, a przynajmniej zwykłą głupotą i stratą.
Tak, jeśli Chrystus nie zmartywchwstał, jestem kretynką. I kretynami jest cała masa chrześcijan, którzy toczą duchową walkę.
Nie mogę dziś dać świadectwa, że widziałam Zmartywchwstałego. Nie mogę jak apostołowie powiedzieć, że Go w widzialnej ludzkim oczom postaci dotykałam, że jadłam z Nim, że włożyłam palec do Jego boku. Dziś mogę złożyć świadectwo wiary w zmartywchwstanie, ilekroć nie wybiorę wielu różnych rzeczy, tylko dlatego, że tak wynika z Jego nauki, a wierzę, że On zmartwchwstał i ją uwiarygodnił. Wyznaję więc wiarę w zmartwychwstanie, gdy zapieram się siebie. Gdy robię z siebie autentyczną kretynkę w oczach tego świata i w oczach samej siebie, powodowana tylko tym, że wierzę w Jego zmartywchwstanie, a tym samym, że to kretyństwo, nie jest kretyństwem, a mądrym wyborem. Wyznaję ją każdego dnia, który przeżywam w przyjaźni z Nim i każdego, kiedy gdy zgrzeszę, wracam do Niego, tylko dlatego, że wierzę, że On zmartwychwstał, więc Jego słowa są prawdą. I myślę sobie, że w dużej mierze na tym polega dziś świadectwo wiary w zmartwychwstanie. Bo takie idiotyczne życie pełne niezrozumiałych strat, musi budzić pytania. A na te pytania nie chcę się silić z uczonymi odpowiedziami. Zapytasz: Czemu stawiasz sobie takie wymagania? Odpowiadam Ci: Też się sama siebie o to nieraz pytam. Przecież to absurdalne. Jeśli pójdę do piachu, czy za kilka dni, czy za kiladziesiąt lat, to bez sensu. Ale wiesz, wierzę po prostu, że On zmartwychwstał.