Dzisiejsze czytania mszalne są dla mnie przede wszystkim czytaniami o wierze i rozumie. Niniejszy wpis będzie poruszał niektóre kwestie bardzo pobieżnie, tylko je sygnalizując. Rozwinę je najprawdopodobniej w jednym z artykułów na łamach Miesięcznika „Adeste”. A teraz ad rem, jak mawiali starożytni.
Pierwsze czytanie prezentuje świat stworzony jako radykalnie dobry. „Stworzył bowiem wszystko po to, aby było, i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi” (Mdr 1, 14). W tłumaczeniu z Septuaginty (za Biblią Pierwszego Kościoła) fragment ten brzmi: „Wszystko stworzył, aby było. Rozrodczość świata służy zachowaniu i nie ma w niej toksyn zagłady; nie ma na ziemi królestwa Otchłani”. Świat został stworzony jako dobry. Tak, śmierć finalnie znajduje w nim swoje miejsce, ale nie jest przed Boga chciana. Nie jest bytem, istnieniem, a brakiem. Stworzenie materialne wyszło z ręki Boga. Z ręki tego samego Boga, który stworzył byty duchowe. Świat nie jest dziełem demiurga, jak twierdzą gnostycy.
Skoro świat jest dobry, jest też księgą, z której rozumne stworzenie może czytać o Bogu. „Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę (Mdr 13, 5)”. Nie ma dwóch ksiąg, przekazujących niezależne, czy wręcz sprzeczne wiadomości. Objawienie mówi o tym samym Bogu, o którym mówi świat stworzony. Mówi o Nim więcej, dokładniej, szerzej. Nie mówi jednak czegoś przeciwnego do tego, co mówi księga stworzenia. „Nigdy nie może mieć miejsca rzeczywista niezgodność między wiarą i rozumem. Ponieważ ten sam Bóg, który objawia tajemnice i udziela wiary, złożył w ludzkim duchu światło rozumu, nie może przeczyć sobie samemu ani prawda nigdy nie może sprzeciwić się prawdzie” (KKK 159).
Problem napięcia między wiarą a rozumem, a raczej między wiarą katolicką a fideizmem, wypłynął na powierzchnię wraz z epidemią covid-19. Nagle zobaczyliśmy, jak wielu katolików pojmuje świat wiary jako całkowicie niezależny, wyalienowany od reszty rzeczywistości. Wczorajsze wspomnienie św. Josemarii nasuwa mi na myśl porównanie, którego używał do człowieka, który wchodzi do swojego miejsca pracy i zostawia wiarę na kołku. Inni – to już moja inwencja twórcza – na kołku przed wejściem do kościoła zdają się wieszać rozum. „Z nużącą monotonią niektórzy starają się wskrzesić domniemaną niezgodność między wiarą a nauką, między ludzkim rozumem a Objawieniem Bożym. Owa niezgodność może pojawić się jedynie wówczas – i to pozornie – kiedy nie rozumie się prawdziwych uwarunkowań problemu. (…) Obawa przed nauką jest niedopuszczalna, ponieważ jakkolwiek praca, jeśli naprawdę jest naukowa, zmierza ku prawdzie. A Chrystus powiedział Ego sum veritas. Ja jestem prawdą. Chrześcijanin powinien odczuwać głód wiedzy (Josemaria Escriva de Balaguer, To Chrystus przechodzi, pkt. 10)”. Ten sam święty mówił: „Godzina nauki w życiu nowoczesnego apostoła jest godziną modlitwy.” (św. Josemaría Escrivá, Droga, 335).
Nie potrafię zrozumieć podejrzliwości wobec nauki. Próby zamykania ust naukowym kwestiom, pytaniom. Obowiązkiem katolika jest poszukiwać prawdy i zrozumienia. „Kto szuka prawdy, szuka Boga, nawet gdyby o tym nie wiedział”, mówiła św. Edyta Stein. Jeśli zauważa pozorną sprzeczność między nauczaniem Kościoła, a jakąś naukową rzeczywistością, ma obowiązek sumienia, do czasu gdy Kościół sprawy nie wyjaśni, nie wypowie się, nie odniesie, w posłuszeństwie Kościołowi iść za jego wskazaniami w rozstrzyganiu dylematów swojego sumienia. Lepiej pomylić się z Kościołem, niż mieć rację wbrew niemu. Tak, niemniej nie wyklucza to ani troche zadawania pytań. Autentycznych poszukiwań naukowych. A także odpowiedzi na teologiczne kwestie, które mogą się pojawiać wraz z wysnuciem jakichś wniosków w konkretnej dziedzinie nauki.
Obawiać się nauki, to niewiele rozumieć z wiary. Jeden i ten sam Stwórca ukrył w stworzeniu lampy, których światło wyraźniej akcentuje prawdy Objawienia. Kiedy wcielenie jest większym cudem? Czy wtedy, gdy człowiek wraz z ziemią znajduje się w centrum wszechświata, czy wtedy gdy jest pyłkiem nawet nie w centrum Drogi Mlecznej? Oczywiście, że w tym drugim przypadku, Boże uniżenie i wybranie człowieka, a zatem i Boża miłość jaśnieje bardziej. Jest bardziej niesamowita, niepojęta. W ostatnim czasie wielu obawia się dokonań neuronauk. Czyż nie wprowadzają one zamętu, nie negują pierwiastków duchowych w człowieku? Nie – wręcz przeciwnie, dzięki nim wiara chrześcijańska, zakładająca zmartwychwstanie ciał, wyda się bardziej racjonalna niż wiara w istnienie na wieczność duszy ludzkiej bez kontaktu z ciałem. U nas ludzi dusza i ciało są złączone w jednej ludzkiej naturze. Dusza jest formą ciała, jak powie Katechizm. Dusza ludzka choć niematerialna, jak najbardziej może zaznaczać swoje działanie w ciele za pomocą procesów neurochemicznych, bo tworzy z tym ciałem osobową jedność. A te procesy w żaden sposób nie negują istnienia duszy. Czy neuronauki rodzą pytania z dziedziny teologii? Tak. I teologowie muszą się z nimi zmierzać, bo NA PEWNO nie będzie tu sprzeczności z Objawieniem. Zmierzać, a nie udawać, że dana dziedzina nauki nie istnieje. Oczywiście to się dzieje, ale za mało trafia pod strzechy, a wiedza popularnonaukowa tam trafia. Nieraz bardzo pobieżna. I w tym tkwi duże niebezpieczeństwo, bo jak mówił Pasteur: Mało wiedzy oddala od Boga. Dużo wiedzy sprowadza do Niego z powrotem.
Przykłady można mnożyć. Wraz z oświeceniem, drogi filozofii i teologii zaczęły się rozchodzić. Wielu teologów skupiło się na korzeniach myśli oświeceniowej i zaczęło odrzucać ją jako taką. Zapominając, że „tradycja przez małe t daje dostęp do depozytu wiary, czyli tradycji przez duże T”, jak dziś wyczytałam na profilu w mediach społecznościowych jednego z katolickich filozofów i teologów. Pierwsi chrześcijańscy apologeci bogato czerpali z dorobku filozofii pogańskiej, nie bojąc się tego. Nie mówili oni – musimy używać pojęć tylko hebrajskich, gdyż inne są pogańskie, skażone. Czy my – per analogiam – naprawdę nie możemy używać pojęć spoza scholastyki? Czy fakt, że coś wyszło spod pióra, niechby nawet wroga Kościoła, z automatu jest niemożliwym do chrystianizacji? Skoro tak, to wszelka inkulturacja nie miałaby sensu.
Co to ma do dzisiejszej Ewangelii? Wiele. Jezus dziś działa zarówno ponadnaturalnie, jak i z pogranicza nauki i nadprzyrodzoności. O ile kobieta cierpiąca na krwotok nie mogła uzyskać pomocy od współczesnych jej lekarzy, o tyle córka Jaira… niekoniecznie zmarła. Ilekroć czytam ten opis, widzę problem młodzieńczej cukrzycy i spowodowanej nią śpiączki. Nie aspiruję do nieomylności. Ale zarówno słowa Jezusa „Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi (Mk 5, 39)”, jak i Jego niechęć do rozgłosu w odniesieniu do tego wydarzenia, czy polecenie, aby dano dziecku jeść (por. Mk 5, 43), utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Nie neguję, że Jezus dokonywał wskrzeszeń. Ponad wszelką wątpliwość był to przypadek Łazarza. Był on zgoła inny. Tam sam Jezus mówi wprost: „Wtedy Jezus powiedział im otwarcie: Łazarz umarł (por. J 11, 14)”. Słowa te padają jako wyjaśnienie do wcześniejszych, metaforycznych słów Jezusa, że Łazarz zasnął (por. J 11, 11). Łazarz umarł naprawdę. Śmierci córki Jaira Jezus zdaje się nie przyjmować do wiadomości. On zna też naukę lepiej od Mu współczesnych. I obecni naukowcy, mogą czegoś nie wiedzieć… Ileż razy tak już było? Stąd priorytet posłuszeństwa sumienia nauce Jezusa w razie pozornych konfliktów.
Jezus ma władzę nad naturą. Jest Bogiem. Może uczynić coś całkowicie nadnaturalnego. Nie ma jednak tendencji do „ucudawniania” rzeczywistości. Jezus w dzisiejszej Ewangelii jest dla mnie tym, kto doskonale łączy wiarę i naukę, cud i naturalność, ducha i materię. Te rzeczywistości sobie nie przeczą. Nie bójmy się ich. Lepsza znajomość świata stworzonego może otworzyć nam bramę do doskonalszego zrozumienia Jezusa. Lepsze poznanie Jezusa, może wskazać nowe, ukryte rzeczywistości naszemu rozumowi.
Ciekawe refleksje