Przejdź do treści

Dziecięca modlitwa i wewnętrzne poruszenia

 

Dzisiejsze czytania koncentrują się wokół kilku wątków, spośród których postanowiłam poświęcić uwagę dwóm. Jednym z nich jest miłość bliźniego, a drugim modlitwa.

Św. Jan w swoim liście (por. 1 J 3, 23) wskazuje nam dziś na miłość bliźniego jako zasadnicze przykazanie Boże. Często miłość bliźniego kojarzy się nam z wielkimi heroicznymi gestami. Trochę jak z świętością, do której w naszym mniemaniu „nie pasujemy”, bo mylnie utożsamiamy ją z bezgrzesznością i perfekcyjną doskonałością od samego początku drogi z Bogiem. Tymczasem przez takie rozumienie, tracimy niezliczone okazje do okazywania miłości bliźniemu, jak i entuzjazm do starania się o własną świętość.

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus w tzw. „małej drodze”, upatrywała swoją ścieżkę ku świętości i swoje powołanie. Nie czuła się zdolna do wielkich heroicznych czynów, postanowiła więc jak najlepiej czynić to, co niepozorne, małe, niezauważalne. I tak, paradoksalnie, stała się naprawdę heroiczna. Kilka dni temu czytaliśmy historię Filipa, którego Duch Święty wysyła na drogę z Jerozolimy do Gazy (por. Dz 8, 25-40). Gdy miałam kilka-kilkanaście lat, pamiętam, że historia ta rozpalała moją wyobraźnię, zachwycała. Zwłaszcza, gdy czytałam komentarze do niej, uwzględniające warunki klimatyczne Bliskiego Wschodu. Wiele razy zastanawiałam się nad tym, co będzie w moim życiu taką drogą z Jerozolimy do Gazy, na którą pośle mnie Duch Święty.

Filip musiał być bardzo wrażliwy na poruszenia Ducha Świętego. Subtelne i delikatne. Słuchając ich, podjął drobny i jednocześnie trochę wariacki krok, niezrozumiały zapewne dla otoczenia. Z tego kroku zrodziła się wielka sprawa – chrzest Etiopczyka. Tradycja upatruje w tym niepozornym, a jednocześnie szalonym czynie Filipa, początek chrześcijaństwa w Etiopii. Małe ziarno gorczycy kiełkuje i wyrasta z niego wielkie drzewo.

Lubię sobie wyobrażać Filipa, który idzie w samo południe na drogę. Na drogę, o której słyszy, że będzie pusta. Że nie spotka tam nikogo. Co czuł Filip? Myślę, że pytał sam siebie – czy ja nie zwariowałem? Po co mam iść na pustą drogę?! Dlaczego mam tam iść w samo południe, zlany potem. Może ktoś obserwował tego zadziwiającego wędrowca, który zamiast odpoczywać w swoim domu, schroniwszy się przed skwarem, albo przynajmniej siedząc pod drzewem, idzie w pełnym słońcu. Idzie… po nic! «Wstań i idź około południa na drogę, która prowadzi z Jerozolimy do Gazy: jest ona pusta» – powiedział anioł Pański do Filipa. A on poszedł (Dz 8, 26-27a). Jest w tej decyzji Filipa coś z wiary Abrahama i Maryi. Nie zapytał po co, dlaczego. Poszedł. Nie zlekceważył Bożego poruszenia. Mógł machnąć ręką. Ba, bardziej rozsądne byłoby uznać, że miał po prostu jakieś omamy.

Bóg nie posłał mnie dotąd na pustą drogę. Nie objawił mi się, ani nie słyszę fizycznie Jego głosu. Wierzę jednak mocno, że czasami otrzymujemy od Niego wewnętrzne poruszenia, intuicje, które zbyt często lekceważymy. Może właśnie przez to, nie dokonuje się wiele dobra… Pamiętam, jak kilka lat temu dowiedziałam się, że moja koleżanka trafiła do szpitala psychiatrycznego po próbie samobójczej. Nie łączyły mnie z nią bardzo bliskie więzi. Od kilku lat miałyśmy kontakt w zasadzie tylko przez facebooka. Coś bliżej nieokreślonego, jakieś wewnętrzne przeczucie, skłoniło mnie jednak, by do niej napisać. Kilka dni rozmawiałyśmy, a ja zapytałam, czy mogę ją odwiedzić w szpitalu. Początkowo nie odpowiedziała twierdząco. Ale po kilku dniach zgodziła się.

Nigdy wcześniej nie byłam w szpitalu psychiatrycznym. Czułam niepokój, ciekawość, lęk, niepewność. Poczucie – a po co w ogóle to robisz? Odbiło Ci, przecież to tylko jedna z wielu Twoich koleżanek, a nie najbliższa przyjaciółka. Czułam, że jednak mam to zrobić. Upiekłam jej ciasto, wiedząc od niej, że jedzenie szpitalne, niekoniecznie jest tym, co jej odpowiada. Pojechałam. Nie zapomnę do końca życia przytulenia i łez, które popłynęły z jej oczu. Nie zapomę różnicy wyrazu jej twarzy, gdy przyjechałam i gdy odjeżdżałam. Nie zapomnę pytania: Czy Ty zrobiłaś to ciasto specjalnie dla mnie? Czy Ty przyjechałaś tu specjalnie dla mnie z drugiego końca miasta? A ja wiedziałam, że miałam tak zrobić. Te pytania były dla mnie dowodem na to, że moje poruszenie było od Boga. Bóg nie mógł osobiście powiedzieć jej: jesteś ważna! Twoje życie ma sens! Jesteś potrzebna! O kilku innych szczegółach naszej rozmowy nie wspomnę z racji na to, że chcę zachować jej anonimowość.

Pamiętam też łzy, że od miesiąca nie może się wyspowiadać, bo kapelan nie przychodzi na oddział (a było to przed pandemią!). Głęboki ból. I moja całkowita bezradność z jedną obietnicą, jaką mogłam jej dać – jeśli będziesz chciała, proszę napisz mi, poproszę któregoś ze znajomych księży i przyjdzie do Ciebie „w odwiedziny”, wyspowiadasz się. Za kilka dni jednak została wypisana ze szpitala. Nie wiem, czy nieobecność kapelana wynikała z jego postawy, czy specyfiki oddziału, a może postawy personelu szpitalnego. Nie mam pojęcia. Czułam się bezradna, bo przecież nie mogłam jej rozgrzeszyć. Mogłam jednak wytłumaczyć, że przynajmniej jedna kwestia, o którą się oskarżała i męczyła poczuciem winy, to skutek jej choroby. Że jej odpowiedzialność, dobrowolność była naprawdę znikoma. Gdyby było inaczej, nie byłaby w szpitalu. Pamiętam moment, w którym przytulając ją, w myślach prosiłam, aby Jezus obmył ją swoją Krwią i dał pokój jej sercu. Nic więcej nie mogłam uczynić. Na zakończenie naszego spotkania dałam jej mały Nowy Testament, który miałam w plecaku, nosiłam ze sobą. I znów zobaczyłam łzy. Zobaczyłam człowieka, który cieszy się trzymając w dłoniach Słowo Boże. Tak rzadki dziś widok! Wróciłam do domu. Ona za kilka dni opuściła szpital. Nie wiem i pewnie dowiem się dopiero po drugiej stronie albo za ileś lat, co działo się w jej duszy, w jej sercu. Nie wiem nawet, czy chcę to wiedzieć. Lubię spojrzeć na jej facebookowy profil, cieszę się, że żyje, że nieraz się śmieje. Że jest. A kiedy wyszli z wody, Duch Pański porwał Filipa i dworzanin już nigdy go nie widział. Jechał zaś z radością swoją drogą (por. Dz 8, 39). Nie wiem i nie chcę tego wiedzieć, co Pan Bóg zdziałał moimi odwiedzinami. Bo wiem, co innego – że mojego działania, mojej inicjatywy, było tam tyle, co kot napłakał. Bóg tylko posłużył się moimi rękami, ustami i nogami. Czym ma się chełpić młotek, pędzel, dłuto w dłoni artysty? To wręcz komiczne. Nie miałam poczucia „spełnienia misji”, ale wykonania obowiązku. I ogromnego ubogacenia – nie byłam tam w roli nauczyciela, ale ucznia. Ogrom emocji i przemyśleń, stał się dla mnie ważną lekcją w życiu.

Drobne poruszenia Boga, na które odpowiemy, mogą stać się czymś ważnym w życiu drugiego człowieka. Bóg nieustannie zaprasza, by oddawać do Jego dyspozycji swoje oczy, usta, ręce, nogi, uszy, serce. I słuchać, gdzie nas posyła. Nawet jeśli to z pozoru śmieszne, głupie, bezsennsowne. Nawet jeśli coś tracimy. Miłość nie boi się tracić. Bóg sieje hojnie, rozrzuca ziarno na różną glebę (por. Mt 13, 1-9). Nie tylko na tę żyzną. Nieraz myślę o tym, ile mniej byłoby tragedii wokół nas, gdyby ktoś się zainteresował tym, kto płacze, jest smutny. Gdyby porozmawiał w cztery oczy z tym „czarnych charakterem”, z którego już wszyscy zrezygnowali… Ale to kosztuje niekiedy zrobienie z siebie idioty w oczach innych, czy samego siebie. Jak Filip. Tyle, że zrobienie z siebie idioty dla dobra drugiego nie zabija. To obojętność zabija. I nieraz w życiu jej uległam.

I na końcu kilka słów o modlitwie. Bóg jest hojny i hojnie odpowiada na naszą modlitwę. Ale czasami my boimy się modlić jak dzieci. Boimy się szczerego mówienia Mu, czego chcemy. I znów myślę o św. Teresie od Dzieciątka Jezus, która poprosiła o śnieg na swoje obłóczyny. Ilu z nas byłoby na to stać? Ale to jest postawa dziecka. Dorosły nie będzie zawracał sobie tym głowy. Dorosły uzna, że to niepoważne. Bóg przecież ma na głowie tyle spraw, a ja będę Go zajmować wymarzoną pogodą na ważny dzień w życiu? Dziecko przyjdzie i będzie Go szarpać za rękaw. Aż dostanie. Do skutku. Bo tak. Bo powiedział, że jest hojny, że da wszystko, o co Go będziemy prosić (por. J 15, 7).

Proście o cokolwiek chcecie… Jeśli tylko nie jest to zło moralne, Bóg może nam to dać. Jasne, że nie musi. Ale dlaczego mam nie spróbować? Dorosły nie spróbuje. Dziecko spróbuje. I pewnie tą postawą, wielokrotnie rozbroi i rozrzewni serce Ojca. Próbuj. Nie otrzymasz, przyjmij Jego wolę. Ale proś o to, co dobre, a czego pragniesz. A kto zabroni dziecku prosić? Dziecko może prosić nawet o kamień z księżyca i o promień ze słońca. Bo jest dzieckiem. Jesteś Dzieckiem Bożym. Przyjmując taką postawę, dużo łatwiej też z ufnością przyjąć brak odpowiedzi, brak wysłuchania. Bo On jako Ojciec, jest „starszy” i wie lepiej, czy to, o co proszę jest dla mnie dobre, czy nie. Wychodząc z perspektywy dorosłego, który „wie, o co wypada prosić, a o co nie”, już stawiam się w roli tego, kto ma prawo oceniać słuszność i niesłuszność próśb, a zatem i odmowy. Bądź przed Bogiem dzieckiem. Kto jest dzieckiem przed Bogiem, często jest dojrzałym pośród ludźmi. Kto gra przed Bogiem dorosłego, ukryty za maską nieszczerości, często niedojrzale zachowuje się wobec ludzi. Brakuje mu miejsca, przestrzeni, na kontakt ze swoim „ja”, na szczerość, odsłonięcie, stanięcie w prawdzie. A to rzutuje na relacje z ludźmi.

Nie jestem typem „objawieniowca” i rzadko inspiruję się objawieniami prywatnymi, nawet tymi uznanymi przez Kościół. Jakoś tak mam, zachowując wobec nich szacunek. Ale w kontekście św. Teresy od Dzieciątka Jezus i ufnego proszenia Boga, przychodzi mi na myśl Dzienniczek siostry Faustyny: Serce moje jest przepełnione miłosierdziem wielkim dla dusz, ale szczególnie dla biednych grzeszników. Oby mogły zrozumieć, że Ja jestem dla nich Ojcem najlepszym, że dla nich wypłynęła z serca Mojego krew i woda, jako z krynicy przepełnionej miłosierdziem; dla nich mieszkam w tabernakulum jako Król miłosierdzia, pragnę obdarzyć dusze łaskami, ale [one] nie chcą ich przyjąć. Przynajmniej ty przychodź do Mnie jak najczęściej i bierz te łaski, których oni przyjąć nie chcą, a tym pocieszysz serce Moje. O, jak wielką jest obojętność dusz za tyle dobroci, za tyle dowodów miłości. Serce Moja napawa się samą niewdzięcznością, zapomnieniem od dusz żyjących w świecie; na wszystko mają czas, tylko nie mają czasu na to, aby przyjść do Mnie po łaski. (Dzienniczek nr 367). Może taki śnieg na obłóczyny i wiele innych łask po prostu sobie spokojnie czeka, ale mało jest dzieci, które przyjdą i wezmą?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *